niedziela, 14 czerwca 2015

Anonimowość w internecie nie istnieje. 
Przeciętny użytkownik sieci jest po części świadomy bycia obserwowanym na różne sposoby, ale najczęściej nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wiele danych na jego temat gromadzi się każdego dnia. Uwaga! Zagłębienie się w ten temat może prowadzić do regularnych lęków oraz długofalowych rozterek o charakterze egzystencjalnym. Bardzo chciałabym dysponować narzędziami uspokajającymi, ale w czasach, gdy nie można w pełni ufać publicznym koszom na śmierci nikt takowych nie posiada.


Tak, dwa lata temu w Wielkiej Brytanii firma Renew zamontowała śmietniki z ekranami oraz wbudowanym Wi-Fi. Co więcej, kilkanaście z nich posiadało funkcję śledzenia smartfonów znajdujących się w okolicy, które miały włączoną możliwość połączenia się z siecią bezprzewodową. Zyskiwano w ten sposób dane na temat trasy przebytej przez "wychwyconą osobę". Pomysł wzbudził wiele kontrowersji, a szef Renew - Kaveh Memari - tłumaczył go w następujący sposób:

To jest niczym strona internetowa, która mówi, jak wiele masz wizyt i jak wielu jest powtarzających się odwiedzających, ale nie możemy powiedzieć kto (ją odwiedza) lub cokolwiek osobistego o jakimkolwiek odwiedzającym stronę (...) nie zbieramy żadnych osobistych szczegółów.

Tego typu kontrargumenty są często używane w celu uspokojenia wzburzonej opinii społecznej przez firmy zajmujące się pozyskiwaniem danych. Na podobnej zasadzie tłumaczone jest zastosowanie ciasteczek (ang. cookies). To właśnie dzięki nim użytkownicy sieci nie muszą na przykład za każdym razem wpisywać loginów bądź haseł, zapamiętywać historii odwiedzanych stron lub dostosowywać wyglądu przeglądanych witryn do własnych preferencji. Z preferencjami wiążą się rekomendacje - począwszy od tych niewinnych np. polecających podobne do obejrzanych filmy, a skończywszy na starannym doborze reklam produktów na podstawie wcześniejszych zachowań. 


Nowa polityka związana z ciasteczkami (weszła w życie w 2013 roku) zobowiązuje nowo odwiedzane witryny do poinformowania o ich obecności i poproszenia internaty o zaakceptowania ich obecności. Po uzyskaniu zgody właściciel ma prawo... no właśnie do czego? Bezrefleksyjne akceptowanie wszelakich regulaminów, byle jak najszybciej zamknąć wyskakujące okienka, odziera użytkowników z prywatności. W teorii ciasteczka mają być źródłem informacji na temat sposobu użytkowania konkretnych stron tak, by możliwie jak najlepiej dopasować je do odbiorców. Dane są także wykorzystywane do tworzenia anonimowych statystyk. Podkreśla się, że nie łączy się ich w żaden sposób danymi osobowymi uzyskiwanymi np. w trakcie zakładania kont. Sceptycy zwracają jednak uwagę na brak domyślnego szyfrowania ciasteczkowych danych oraz dysonans wynikający z faktu, że dostarczane darmowo od milionów osób informacje mnożą zyski potężnych korporacji.

Co wiedzą o nas reklamodawcy? 
Łatwiej byłoby odpowiedzieć skupiając się na rzeczach, które pozostają w sferze prywatności, ponieważ internauci dzień po dniu dostarczają za pośrednictwem najróżniejszych stron wszelkie dane na temat swojego życia. Pierwszym, najbardziej oczywistym i "danochłonnym" przykładem będą oczywiście portale społecznościowe z Facebookiem na czele. W ubiegłym roku Washington Post opublikował artykuł, w którym napisano, że gdyby Facebook był krajem to jego "populacja" niemalże dorównywałaby najbardziej zaludnionemu państwu świata - Chinom. Gwoli ścisłości, Chińska Republika Ludowa liczy ponad 1,3 mld mieszkańców.

Im bardziej skrupulatny użytkownik Facebooka, tym więcej danych udostępnia. Od imienia i nazwiska, przez datę i miejsce urodzenia, dane kontaktowe, zdjęcia, ścieżkę edukacyjną bądź historię zawodową po aktywną usługę lokalizacji. Co więcej, większość z tych informacji jest najczęściej udostępniania publicznie - nawet dla osób spoza grona znajomych oraz ich znajomych. Kluczowymi pułapkami w przypadku tego portalu społecznościowego wydają się być dane dotyczące lokalizacji i chat (wypierający rozmowy prowadzone osobiście, telefonicznie, czy mailowo), obie zazwyczaj marginalizowane przez użytkowników. A to za ich pomocą tworzymy mapę odwiedzanych miejsc oraz udostępniamy najcenniejsze informacje tzw. dane osobowe wrażliwe (poglądy polityczne, preferencje seksualne, stan zdrowia itd.).

Po co masowo zbiera się dane na temat internautów?
Odsuńmy na bok wszelkie postapokaliptyczne wizje zakładające próby przejęcia władzy nad światem, wojny między kontynentami, a w ostateczności koniec świata. Wiedza na temat zachowań w sieci jest potrzebna do:
  • lepszego pozycjonowania reklam, wytwarzania sztucznych potrzeb konsumenckich, a następnie zaspokajania ich
  • coraz dalej posuniętej personalizacji sieci, czyli tworzenia wokół użytkowników information loop, wyprzedzając w ten sposób i spełniając oczekiwania względem przeglądanych stron, wyszukiwania danych oraz podporządkowując internet pod określony światopogląd

Subiektywizacja pod płaszczykiem wolności słowa, rynku, czy demokracji to nic innego, jak manipulacja. Manipulacja, której każdy obecny w sieci podlega niemal bez przerwy. Warto więc kształtować siebie oraz swoje decyzje zakupowe, będąc świadomym iluzorycznej anonimowości.


BIBLIOGRAFIA:

Autor tekstu:
Weronika Fudała

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz