niedziela, 24 maja 2015

Dusza w maszynie

W dobie nowoczesnych technologii, stale rozwijających się wszelkiego rodzaju urządzeń i sprzętów codziennego użytku, idea buntu maszyn, rodem z hollywoodzkiego filmu,  staje się coraz to bardziej prawdopodobna z roku na rok. W ostatnim wpisie zagłębialiśmy się w to w jakim stopniu obecna technologia i możliwości człowieka są w stanie przyczynić się do stworzenia tzw. AI  (eng. Artificial Intelligence, pol. "sztucznej inteligencji"). Jednak co jeśli czekając na w pełni świadomego robota zapomnieliśmy, że każda opowieść o ulepszonych maszynach zaczyna się nie od stworzenia nowego życia, a od ulepszenia tego, które już mamy? Co jeśli stworzenia określane mianem "cyborgów" w literaturze science-fiction żyją już wśród nas?

Ideologia transhumanistyczna zakładająca przezwyciężanie słabości ludzkiej natury poprzez użycie nauki i technologii, znajduje coraz większą liczbę popleczników. Jego definicję stworzył brytyjski filozof i futurolog, Max More:
Transhumanizm to klasa filozofii, które próbują kierować nas w stronę kondycji postludzkiej. Transhumanizm dzieli wiele elementów z humanizmem – przede wszystkim szacunek dla rozumu i nauki, nacisk na postęp i docenianie roli człowieczeństwa (czy transczłowieczeństwa) w życiu. Transhumanizm różni się od humanizmu przez przyzwolenie (a nawet oczekiwanie) na radykalne zmiany w naszej naturze i dostępnych nam możliwościach oferowanych przez różne nauki i technologie.
W myśl tej filozofii, tworzenie cyborgów, czyli połączenia człowieka i maszyny, jest naszą powinnością. Zadziwić może jednak fakt, iż wszelkiego rodzaju implanty, czy to rozruszniki serca, czy aparaty słuchowe, po nowoczesne protezy, w połączeniu z ludzkim ciałem tworzą książkowy przykład cyborgów.


Jak Neil Harbisson, malarz cierpiący na ślepotę barw, który dzięki urządzeniu stworzonym przez Cyborg Foundation, słyszy kolory. Urządzenie Eyeborg przetwarza dane obrazy, na odpowiadające im dźwięki, umożliwiając właścicielowi rozpoznawanie, aż 360 różnych barw. Neil Harbisson poszedł jednak o krok dalej i zapragnał, aby Eyeborg zaczął być uważany za część jego ciała. Postulat poparty opiniami jego lekarzy został zatwierdzony, co doprowadziło do zmiany zdjęcia paszportowego na wersję z urządzeniem na głowie.
Cyborg?

A także Jesse Sullivan, właściciel dwóch bionicznych rąk, które działają jak w pełni sprawne ręce. Po wypadku, który doprowadził do amputacji obydwu górnych kończyn, lekarze z Instytutu Rehabilitacji w Chicago założyli Sullivanowi sztuczny bark z rękami, które umożliwiają mu zginanie, chwytanie, a nawet czucie, podobnie jak Lukowi Skywalkerowi.
Cyborg?


Najbardziej ciekawym przypadkiem jest jednak dokonanie profesora cybernetyki Kevina Warwicka, który wszczepił we własne ciało implant pozwalający mu sterować maszynami. Dzięki niemu Warwick był w stanie poruszać elektroniczną ręką w Wielkiej Brytanii, będąc w Nowym Yorku.
Cyborg?

Przynajmniej z ostatnim przykładem chyba musimy się zgodzić. Rodzą się jednak pytania, ile czasu zajmie nam stworzenie pełnego skafandru podtrzymującego funkcje życiowe i czy sprawi to, że nasze codzienne życie będzie się prezentowało, jak w "Gwiezdnych Wojnach", "Robocopie", "Terminatorze", czy "Iron Manie"?
 

Są również tacy, którzy stoją w opozycji do tego rodzaju zabiegów i usilnie starają się przekonać nas o zagrożeniu jakie niesie ingerencja w naturę. Czy mamy prawo do samoudoskonalenia, skoro naura chciała abyśmy byli zależni od środowiska, narażeni na wszelkiego rodzaju schorzenia i choroby, a także zależni od upływającego czasu? Na razie nie jesteśmy w stanie przewidzieć jak wpłynie nasza technologia na przyszłość ludzkości. Zwolennicy transhumanizmu wierzą, że cyborgizacja jest jedynie kolejnym etapem ewolucji, tyle że tym razem zależnej od nas - od rozumu i umiejętności człowieka, a w przyszłośći obok homo sapiens sapiens będą żyć homo sapiens transhumans.  Wydaję mi się, że dla każdego taka wizja może i zdawać się przerażająca, a cyborgizacja jedynie gwałtem na naturze, jednak powiedzmy sobie szczerze kto z nas nie chciałby być Tonym Starkiem?


Autor:
Maja Radwańska

niedziela, 10 maja 2015

W tym roku japońska firma Softabank rozpoczęła oficjalną sprzedaż pierwszych humanoidalnych robotów. Ładne, białe, wielkookie urządzenie nazywa się Pepper i potrafi wykonywać proste czynności domowe, a także nawiązać interakcję z człowiekiem: przeprowadzić rozmowę, odczytać prawidłowo mimikę rozmówcy i odpowiedzieć na jego nastrój. Sympatycznego robota może kupić sobie każdy, komu na przykład brakuje towarzystwa, a nie brakuje dwóch tysięcy dolarów w portfelu. Twórcy Peppera liczą jednak, że na razie trafi on przede wszystkim pod strzechy programistów i inżynierów, niezwiązanych z Softbankiem, którzy pomogą współtworzyć robota i zaoferują pomysły na jego dalszy rozwój. Przecież zabawa dopiero się zaczyna.



Zapewne fanom „Gwiezdnych wojen” przeszedł po plecach dreszcz podniecenia. Kto z nas nie czeka, by mieć wreszcie we własnym domu małego przyjaznego R2D2?!. Jednak komentarze zamieszczone pod doniesieniem o japońskim robocie pokazują, że opinie są mocno podzielone. „To przerażające!”, „Jak zawsze zaczyna się niewinnie...” - wieszczą złowróżbnie niechętni Pepperowi internauci. To jasne, że tego typu wynalazki budzą – poza zaciekawieniem – masę pytań, również tych natury etycznej. Do czego mają służyć humanoidalne maszyny? Do jakiego stopnia są w stanie zastąpić człowieka? Jaka będzie ich rola w przyszłości?

Trzeba zaznaczyć, że kreacja nowego „sztucznego życia” nie jest wcale wymysłem technologicznego rozwoju XXI wieku. Temat twórcy i powołanej przez niego do życia istoty fascynował ludzi niemalże „od zarania dziejów”, czego dowodem są jego liczne ślady w naszej kulturze. Chrześcijanie wierzą, że już pierwszy przedstawiciel rodu ludzkiego został przez Boga stworzony na swoje podobieństwo. Starożytni Grecy mieli natomiast swojego Prometeusza – to on ulepił z gliny pierwszego człowieka i tchnął w niego życie. Nie wychodząc poza mitologię: znana jest historia Pigmaliona, który nie mógł znaleźć dla siebie idealnej kobiety, więc postanowił ją sobie wyrzeźbić i zakochał się dopiero w swoim własnym dziele. A czy zastanawialiście się kiedyś nad niewinną zabawką jaką jest lalka? W czasie dziecięcej zabawy nadawaliśmy naszym lalkom, pacynkom czy marionetkom życie, a one dawały sobą sterować. Przykłady sztucznie ożywionych istot obecne są też w naszej literaturze. Potwór doktora Frankensteina. Golem. Pinokio. Złośliwy Alojzy, który doprowadził do zniszczenia Akademii Pana Kleksa (czy ktoś jeszcze pamięta tę straszną historię?).

I wreszcie kino! Rozwój technik filmowych w połączeniu z fascynująco szybkim postępem technologicznym w ogóle, zaowocował wysypem dzieł science fiction. Fantazja twórców nie ma końca, a zastępy robotów, androidów i cyborgów przewijają się przez nasze ekrany od lat. W lepszym lub gorszym wydaniu, dzieła te znajdują niezmiennie liczne grono oddanych fanów. 

Harrison Ford w ostatecznym starciu z androidem, przeżyjmy to jeszcze raz!

Jak widać, w naszej kulturze odnajdziemy szerokie spektrum wykreowanych przez człowieka istot. Większość z nich stworzona została, by służyć swoim twórcom, pomagać, zastępować im drugą osobę, dostarczać rozrywki, wykonywać dla nich trudne, niewygodne, czasem nawet okrutne zadania. Sztuczni ludzie czy roboty są im poddańczo wierne i całkowicie od nich zależne. W relacji „pan i jego sługa” tak to jednak czasem bywa, że poddany buntuje się i wchodzi na miejsce swego władcy. Typowy kolonizatorski lęk przed odwróceniem roli jest charakterystyczny dla kultur Zachodu i to właśnie ten lęk kieruje wspomnianymi wcześniej internautami krytykującymi japońskiego Peppera. Co jeśli stworzone przez nas maszyny obrócą się kiedyś przeciwko nam? Co jeśli wymkną nam się spod kontroli?

No dobrze, ale to przecież tylko gdybanie. Spokojnie, przecież na razie żaden cudowny R2D2 nie drepcze po moim mieszkaniu. Z drugiej strony hasła „służenie ludziom”, „ułatwianie życia”, „dostarczanie rozrywki”, „zastępowanie podczas trudnej pracy” brzmią dziwnie znajomo. Czy nie po to właśnie kupuję tyle magicznego elektronicznego sprzętu? Czy nie do tego służy mi laptop? I smartfon? I blender? Ale przecież nie będę bać się własnego blendera! Porównywanie tych obecnych dziś w każdym domu cudów techniki do sztucznych istot, mogących kiedyś zapanować nad własnym twórcą, wydaje się przesadą... A może niesłusznie? Tyle się dziś mówi, że zajęci wszechobecną technologią i wirtualnym światem, przestajemy zauważać siebie nawzajem. Siedzący przy jednym stoliku w restauracji ludzie, a każdy wpatrzony w ekran własnego telefonu – to obraz, który powoli przestaje nas dziwić. Dwa lata temu ogromne dyskusje wzbudził film Spike'a Jonza „Her”, w którym bohater nawiązuje miłosną relację z system operacyjnym. Rodzą się liczne pytania: czy maszyny będą kiedyś w stanie zastąpić relacje międzyludzkie? A może ten proces już zachodzi? Czy nasze uzależnienie od technologii jest symptomem tego, że zaczyna ona nami sterować? 


Jeśli ktoś ma ochotę podejmować te ponure kwestie w piękny majowy wieczór, serdecznie polecam wywiad z prof. Ebenem Moglenem pt. „Uwięzieni w Maszynie”. Bardzo ciekawe rozważania o tym, jak wszechobecna Maszyna („nasze telefony, komputery, karty, terminale, kamery dokoła, Internet i sieci komórkowe, oprogramowanie, satelity, światłowody, serwery, ci, którzy ich używają”) obserwuje nas i kreuje nasze zachowania. Przeczytajcie, a potem najlepiej wyłączcie komputer.

Autor:
Weronika Ciągała

niedziela, 3 maja 2015

Deszcz elektronicznych śmieci

W dzisiejszych czasach technologia zaskakuje nas coraz to nowszymi udoskonaleniami sprzętów codziennego użytku. Często nie zdążymy jeszcze do końca poznać wszystkich funkcji obsługiwanego przez nas urządzenia, a już okazuje się, że dalsze nasze próby są bezcelowe, ponieważ w sklepach dostępy jest następca naszego „supernowoczesnego” gadżetu. Z kolei ten obecnie przez nas używany mógłby spokojnie zdobić muzealne wystawy. Przodownicy sprzętu elektronicznego prześcigają się w udoskonalaniu swoich wytworów, a my zafascynowani lawiną nowinek pragniemy ich jak najszybciej wypróbować, równocześnie odstawiając już nic nie znaczącego poprzednika do szuflady. Właśnie! I tu rodzi się problem.

Dosyć szybko okazuje się że ów szuflada jednak nie jest bezdenna, a składowane tam stare kasety wideo, telefony, myszki komputerowe, klawiatury i tym podobny sprzęt trzeba jakoś zutylizować (poza tymi kasetami z nagraniami z naszego dzieciństwa, gdzie biegamy z wiaderkiem na głowie; te należy zostawić - dla potomnych).

E-waste – tak język angielski pięknie opisuje to zjawisko. Chodzi ni mniej, ni więcej o problem pozbywania się starego sprzętu elektronicznego. Jeżeli dane urządzenie nadaje się do ponownego użytku, ponownej sprzedaży albo do recyklingu to opisuje się je właśnie tym terminem. 

Ponieważ niektóre elementy urządzeń tego typu, jak na przykład lampy kineskopowe, zawierają ołów, kadm czy beryl to proces ich utylizacji musi być przeprowadzany w odpowiednich warunkach, gdyż w przeciwnym razie styczność z tymi pierwiastkami jest niebezpieczna dla ludzkiego zdrowia. Jednakże ze względu na wysokie koszty takiego recyklingu rozwiązywane jest to w sposób jak najbardziej minimalizujący wydatki, czyli cały sprzęt wysyłany jest do krajów trzeciego świata, gdzie tania siła robocza rozprawia się z nim nie dbając o jakiekolwiek środki ostrożności. Nigeria, Chiny czy Indie to miejsca największych elektro-wysypisk. Z uwagi na to, że urządzenia takie jak telefony komórkowe zawierają również śladowe ilości złota lub srebra to odzyskiwanie tych surowców zachęca pracowników do zajmowania się tego typu pracą.


Niestety ten problem dotyczy także Polski. W 2010 roku służba celna zatrzymała transport elektrycznych odpadów które miały zostać wywiezione do Tanzanii, Gabonu, Pakistanu i Chin. Ekolodzy apelują – odzyskujmy zużyty przez nas sprzęt w Polsce!




Kwestia elektronicznych śmieci jest stosunkowo nowym problemem, jednak zwiększającym swoją skale z roku na rok. Mimo wszystko cały czas jest to zjawisko, o którym nie mówi się wiele.  Przykładem może być brak profesjonalnych kampanii reklamowych promujących poprawne obchodzenie się ze sprzętem elektronicznym, który już nam się znudził, bądź nie nadaje się do użytku. Jedyne filmiki, na jakie można natknąć się w sieci, to amatorskie nagrania nie przekraczające nawet  liczby 1000 wyświetleń. W związku z taką sytuacją niektórzy artyści postanowili przedstawić światu ogrom pozostałości elektronicznych za pomocą swoich oryginalnych prac. Jest to alternatywna forma gospodarowania odpadami tego typu, która oczywiści nie byłaby skuteczna na większą skalę, ale stara się nam pokazać z czym mamy do czynienia. Praca autorstwa Sary Frost może być tego bardzo dobrym przykładem:


Noah Scalin podobnie podszedł do tematu:


Odpadki elektroniczne to z pewnością jeden z najbardziej aktualnych problemów, który w coraz większym stopniu dotyka naszą planetę. Prędkość produkowania nowego sprzętu jest stanowczo za szybka w stosunku do pozbywania się tego już nieużywanego. A jak my możemy przyczynić się do polepszenia tej sytuacji? Myślę, że czas najwyższy się tym zainteresować...

Autor:
Piotr Janusz