niedziela, 10 maja 2015

W tym roku japońska firma Softabank rozpoczęła oficjalną sprzedaż pierwszych humanoidalnych robotów. Ładne, białe, wielkookie urządzenie nazywa się Pepper i potrafi wykonywać proste czynności domowe, a także nawiązać interakcję z człowiekiem: przeprowadzić rozmowę, odczytać prawidłowo mimikę rozmówcy i odpowiedzieć na jego nastrój. Sympatycznego robota może kupić sobie każdy, komu na przykład brakuje towarzystwa, a nie brakuje dwóch tysięcy dolarów w portfelu. Twórcy Peppera liczą jednak, że na razie trafi on przede wszystkim pod strzechy programistów i inżynierów, niezwiązanych z Softbankiem, którzy pomogą współtworzyć robota i zaoferują pomysły na jego dalszy rozwój. Przecież zabawa dopiero się zaczyna.



Zapewne fanom „Gwiezdnych wojen” przeszedł po plecach dreszcz podniecenia. Kto z nas nie czeka, by mieć wreszcie we własnym domu małego przyjaznego R2D2?!. Jednak komentarze zamieszczone pod doniesieniem o japońskim robocie pokazują, że opinie są mocno podzielone. „To przerażające!”, „Jak zawsze zaczyna się niewinnie...” - wieszczą złowróżbnie niechętni Pepperowi internauci. To jasne, że tego typu wynalazki budzą – poza zaciekawieniem – masę pytań, również tych natury etycznej. Do czego mają służyć humanoidalne maszyny? Do jakiego stopnia są w stanie zastąpić człowieka? Jaka będzie ich rola w przyszłości?

Trzeba zaznaczyć, że kreacja nowego „sztucznego życia” nie jest wcale wymysłem technologicznego rozwoju XXI wieku. Temat twórcy i powołanej przez niego do życia istoty fascynował ludzi niemalże „od zarania dziejów”, czego dowodem są jego liczne ślady w naszej kulturze. Chrześcijanie wierzą, że już pierwszy przedstawiciel rodu ludzkiego został przez Boga stworzony na swoje podobieństwo. Starożytni Grecy mieli natomiast swojego Prometeusza – to on ulepił z gliny pierwszego człowieka i tchnął w niego życie. Nie wychodząc poza mitologię: znana jest historia Pigmaliona, który nie mógł znaleźć dla siebie idealnej kobiety, więc postanowił ją sobie wyrzeźbić i zakochał się dopiero w swoim własnym dziele. A czy zastanawialiście się kiedyś nad niewinną zabawką jaką jest lalka? W czasie dziecięcej zabawy nadawaliśmy naszym lalkom, pacynkom czy marionetkom życie, a one dawały sobą sterować. Przykłady sztucznie ożywionych istot obecne są też w naszej literaturze. Potwór doktora Frankensteina. Golem. Pinokio. Złośliwy Alojzy, który doprowadził do zniszczenia Akademii Pana Kleksa (czy ktoś jeszcze pamięta tę straszną historię?).

I wreszcie kino! Rozwój technik filmowych w połączeniu z fascynująco szybkim postępem technologicznym w ogóle, zaowocował wysypem dzieł science fiction. Fantazja twórców nie ma końca, a zastępy robotów, androidów i cyborgów przewijają się przez nasze ekrany od lat. W lepszym lub gorszym wydaniu, dzieła te znajdują niezmiennie liczne grono oddanych fanów. 

Harrison Ford w ostatecznym starciu z androidem, przeżyjmy to jeszcze raz!

Jak widać, w naszej kulturze odnajdziemy szerokie spektrum wykreowanych przez człowieka istot. Większość z nich stworzona została, by służyć swoim twórcom, pomagać, zastępować im drugą osobę, dostarczać rozrywki, wykonywać dla nich trudne, niewygodne, czasem nawet okrutne zadania. Sztuczni ludzie czy roboty są im poddańczo wierne i całkowicie od nich zależne. W relacji „pan i jego sługa” tak to jednak czasem bywa, że poddany buntuje się i wchodzi na miejsce swego władcy. Typowy kolonizatorski lęk przed odwróceniem roli jest charakterystyczny dla kultur Zachodu i to właśnie ten lęk kieruje wspomnianymi wcześniej internautami krytykującymi japońskiego Peppera. Co jeśli stworzone przez nas maszyny obrócą się kiedyś przeciwko nam? Co jeśli wymkną nam się spod kontroli?

No dobrze, ale to przecież tylko gdybanie. Spokojnie, przecież na razie żaden cudowny R2D2 nie drepcze po moim mieszkaniu. Z drugiej strony hasła „służenie ludziom”, „ułatwianie życia”, „dostarczanie rozrywki”, „zastępowanie podczas trudnej pracy” brzmią dziwnie znajomo. Czy nie po to właśnie kupuję tyle magicznego elektronicznego sprzętu? Czy nie do tego służy mi laptop? I smartfon? I blender? Ale przecież nie będę bać się własnego blendera! Porównywanie tych obecnych dziś w każdym domu cudów techniki do sztucznych istot, mogących kiedyś zapanować nad własnym twórcą, wydaje się przesadą... A może niesłusznie? Tyle się dziś mówi, że zajęci wszechobecną technologią i wirtualnym światem, przestajemy zauważać siebie nawzajem. Siedzący przy jednym stoliku w restauracji ludzie, a każdy wpatrzony w ekran własnego telefonu – to obraz, który powoli przestaje nas dziwić. Dwa lata temu ogromne dyskusje wzbudził film Spike'a Jonza „Her”, w którym bohater nawiązuje miłosną relację z system operacyjnym. Rodzą się liczne pytania: czy maszyny będą kiedyś w stanie zastąpić relacje międzyludzkie? A może ten proces już zachodzi? Czy nasze uzależnienie od technologii jest symptomem tego, że zaczyna ona nami sterować? 


Jeśli ktoś ma ochotę podejmować te ponure kwestie w piękny majowy wieczór, serdecznie polecam wywiad z prof. Ebenem Moglenem pt. „Uwięzieni w Maszynie”. Bardzo ciekawe rozważania o tym, jak wszechobecna Maszyna („nasze telefony, komputery, karty, terminale, kamery dokoła, Internet i sieci komórkowe, oprogramowanie, satelity, światłowody, serwery, ci, którzy ich używają”) obserwuje nas i kreuje nasze zachowania. Przeczytajcie, a potem najlepiej wyłączcie komputer.

Autor:
Weronika Ciągała

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz