niedziela, 19 kwietnia 2015

Jak cię widzą, tak cię piszą

Telewizja i kino mają ogromny wpływ na społeczeństwo, a jednocześnie ewoluują razem z nim. Zmieniają się nie tylko jakość wyświetlanego obrazu czy sposób montowania materiału filmowego, ale także poruszana tematyka. Ostatnia dekada to okres wzmożonej dyskusji o najróżniejszych grupach: mniejszościach narodowych, seksualnych i wyznaniowych, feministkach, celebrytach itd. Każda z tych grup jest w mediach reprezentowana, a więc ma tworzony określony wizerunek.

Studiami nad reprezentacją zajął się m.in. Chris Barker, który w książce pt. "Studia kulturowe. Teoria i praktyka" tłumaczy, że ogromna część badań nad kulturą jest skupiona wokół pytania o reprezentację - zjawisko społeczne polegające na konstruowaniu świata dla odbiorców i przez odbiorców w celu nadaniu temu światu znaczenia. Owo znaczenie budowane jest za pomocą tekstu, obrazu oraz dźwięku. Produkcje filmowe są więc do tego idealnym narzędziem.

Postanowiłam prześledzić polskie "wyroby" ostatnich lat, żeby sprawdzić, w jaki sposób reprezentowana jest grupa bliska autorom Mediacureans, a mianowicie - KWIAT POLSKIEJ MŁODZIEŻY. Jak rodzima telewizja i kino wchodzą w dialog ze społeczeństwem i czy analizowana grupa nas - Polaków - ciekawi, oburza, niepokoi?

Jedno jest pewne - młodzież stanowi zagadkę wszech czasów. Scenarzyści dwoją się i troją, żeby zgrabnie opisać zjawiska, których zazwyczaj nie rozumieją. Co ciekawe, wizerunek młodych ludzi zmienia się o 180 stopni w zależności od grupy odbiorców. Misyjne produkcje telewizji publicznej skierowane do osób starszych obfitują w postaci nieautentyczne, ugrzecznione, używające sztucznego języka i należące do subkultur przedstawionych w sposób równie karykaturalny, jak one same. "Prawdziwe" emocje, będące nieodłączną częścią okresu buntu i poszukiwania własnej tożsamości są równie "prawdziwe", co sam bunt. Motywacje postaci są często niejasne, a dialogi składają się z pustych frazesów mających na celu urealnienie. Efekt? Salwy śmiechu, prawdopodobnie niezamierzone.   

 Emo oczami twórców "Na dobre i na złe"


Szalone studenckie życie w "Klanie"

W opozycji do seriali kreowany jest wizerunek młodych dla młodych. Od czego by tu zacząć? Skrajny materializm i konsumpcjonizm, uzależnienie od internetu, nastoletnie ciąże, śmierć miłości, samobójstwa, narkotyki - tak mniej więcej przedstawia się w tym wypadku przeciętny młody Polak. Trudno oprzeć się wrażeniu, że reżyserowie "upychają" wszelkie możliwe patologie dla samej chęci ich pokazania. Ojciec nadużywający przemocy, matka alkoholiczka, ciotka nimfomanka? Super! Najlepiej niech wszyscy jednocześnie otoczą ramionami nastoletniego bohatera, który i tak jest już zdegenerowany. A wszystko to podane w sosie wulgaryzmów rzucanych na lewo i prawo, dla zwiększenia wiarygodności rzecz jasna.

Sztandarowym przykładem tego "najprawdziwszego" oblicza polskiej młodzieży są dwa obrazy Katarzyny Rosłaniec (składające się w tym momencie na całokształt dorobku tej reżyserki): "Galerianki"  i "Bejbi Blues". Pierwszy film skupia się na grupce dziewczyn w wieku gimnazjalnym, które prostytuują się w zamian za modne ubrania, szukając klientów przede wszystkim w centrach handlowych. Drugi opowiada historię 17-letniej matki, dla której dziecko, zaplanowane dziecko, było "kaprysem, gadżetem, fajnym dodatkiem do swojej stylizacji" - tłumaczy w wywiadzie odtwórczyni głównej roli.   

W obu przypadkach miało być kontrowersyjnie, postępowo i przede wszystkim AUTENTYCZNIE, a wyszło przekoloryzowanie, niekonsekwentnie i infantylnie. Scenariusze spłycające co drugi wątek można by w najlepszym wypadku określić mianem miernych. Żadnej historii, żadnej fabuły, tylko impresje z życia "dzisiejszej młodzieży".

Kadr z filmu "Galerianki" (2009)d
Kadr z filmu "Bejbi Blues" (2012)
W filmie "Sala Samobójców" Jana Komasy sytuacja ma się podobnie. Mimo że temat ucieczki przed problemami w świat wirtualny wydaje się być bliższy rzeczywistości niż choćby wspomniane rodzenie dzieci-gadżetów, to i tu reżyser poległ próbując oddać faktyczny obraz realiów. Stereotyp goni stereotyp. Typowi rodzice karierowicze, typowy nadwrażliwy i odrzucony protagonista, typowa fascynacja samobójstwem, typowa depresja. Środowisko szkoły, imprez oraz znajomych do bólu przerysowane. To po prostu kolejny film, które nie potrafił młodym odbiorcom przedstawić ich własnego świata inaczej niż przez pryzmat pozycji społecznej, samotności nastolatka i kasy.

Kadr z filmu "Sala Samobójców" (2011)
Uważam, że polskie produkcje reprezentują młodych ludzi w sposób dwojaki, a oba wizerunki skrajnie się od siebie różnią. Albo buntu i problemów jest podejrzanie mało, albo nadzwyczaj dużo. Próżno szukać złotego środka. Według mnie to właśnie preferencje odbiorców w głównej mierze wpływają na tak odbiegające od siebie przedstawienia. Produkcje skierowane do osób starszych przedstawiają zagmatwany świat młodzieży w sposób uproszczony, "ugrzeczniony" i łatwiejszy do zrozumienia. Ot, jakiś emo kaprys objawiający się ekscentryczną koszulką lub mocniejszym makijażem. Nie warto zagłębiać się w jego podstawę ideologiczną. Po drugiej stronie barykady stoją protagoniści, którzy mają zainteresować sobą grupę docelową w podobnym wieku. Na kształt tych filmów, wraz z całą przesadą w kreowaniu nawałnicy problemów, kompletnym brakiem dojrzałości bohaterów i rynsztokowym językiem, wpływa więc próba przykucia i utrzymania uwagi młodych odbiorców aż do ostatniej minuty.

A kto najbardziej cierpi w tym chaosie kontrastów?
Sami reprezentowani, którzy wciąż nie mogą się doczekać wiarygodnego przedstawienia.
   

Autor:
Weronika Fudała

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz