niedziela, 26 kwietnia 2015

W następnym odcinku...

Telewizja wyrobiła na przestrzeni dekad całkiem pokaźny zestaw znaczeń słowa "widowisko". Pierwsze - towarzyszące jej, gdy jeszcze raczkowała - czyli wspólne spędzanie czasu z rodziną mające formę "czasu świętego", wyznaczyło jej walory socjalizujące. Następne, związane jest już nie tyle z tym "gdzie i z kim" się ogląda, ale "co" się ogląda, poprzez raptownie urozmaicanie gamy programów. Telewizja, podobnie jak w przypadku najmniejszych komórek społeczeństwa, nadaje też ogółowi poczucie wspólnoty poprzez światowe wydarzenia np. Olimpiada lub Mundial, przenosząc atmosferę stadionów do domostw i małych miasteczek. Emisja filmów w piątkowych ramówkach czy w święta podniosła znaczenie telewizji niemal do poziomu seansu kinowego. Słowem, zawsze starała być dla widza wymarzonym widowiskiem, spełniając dla niego różne role.


Jednakże najpopularniejszym  typem widowiska, z którym kojarzymy telewizję, to serie. Serie programów kulinarnych, o modzie, seriale czy nawet codzienne wiadomości przyciągają uwagę i przyzwyczajają do siebie odbiorców. Stają się codziennym elementy życia, popkultury. Ich funkcję są różnorodne: informacyjne, hobbistyczne, rozrywkowe. Dziesiątki talk show, reality show, talent show angażują na różnych płaszczyznach: kibicujemy temu konkretnemu uczestnikowi w "You can dance", chcemy znać ciąg dalszy losów bohaterów "The Walking Dead", jesteśmy ciekawi nowych osobowości w "Mam Talent".

Wydawać by się mogło, że w takiej formie przekazowi telewizyjnemu będzie dobrze, bo po prostu spełnia on swoją rolę. Z takiego porządku rzeczy postanowił zrezygnować odłam zwany quality TV. W założeniu prezentuje lepszą jakość formy i treści przekazu, wiec najłatwiej utożsamić taką dziedzinę z kablówką. Dodatkowe kanały oferują ekskluzywne seriale, emisję wszystkich meczów lig zagranicznych, filmowe hity dostępne w domu krótko po premierze kinowej, a to wszystko w krystalicznej jakości HD. Polityka "więcej i lepiej", za która rzecz jasna należy słono zapłacić, nie jest w tym przypadku strzałem kulą w płot, bo nierzadko owocuje ona faktycznie interesującym i "wysublimowanym" produktem.

Przykładów seriali, które są ekskluzywnym dobrem, jest bez liku. Wzystkie mają jeden wspólny mianownik: uczynienie swojego wytworu jak najbardziej atrakcyjnym i ambitnym. Posłużmy się ostatnio powstałym serialem "The Knick" wyprodukowanym dla amerykańskiego kanału Cinemax, będącego własnością HBO.


"The Knick" przenosi widza do Nowego Jorku początku XX wieku, okresu odkryć i wynalazków, zaś dla USA - czasu napływu imigrantów. Jego fabuła skupia się wokół jednego z działających tam szpitali. Główny bohater, Dr. Tahckery, to lekarz ordynator tytułowego Knicka i uzależniony od kokainy pionier nowoczesnej medycyny, kreowany na szaleńczego geniusza. Reszta postaci to zbiór osobistości z różnych klas i grup społecznych, wchodzących ze sobą w różne relacje. Brzmi znajomo?


Co więc czyni go wyjątkowym? Oczywiście kwestie techniczne i treść. Całość wyreżyserował Steven Soderbergh, który na koncie ma filmy takie jak: "Contagion", "Panaceum", "Solaris" czy "Ocean's Eleven". W rolę owego lekarza-geniusza wciela się Clive Owen, a o oprawę muzyczną zadbał Cliff Martinez - minimalistyczny kompozytor znany ze współpracy z Nicholasem Windingiem Refnem i właśnie Soderberghiem. Scenografia i wielość naturalistycznych detali w kolejnych operacjach zachwycaja dokładnością oddania realiów, natomiast  sama fabuła nie kojarzy się z typowym telewizyjnym serialem opartym na płytkich postaciach, fabularnych kliszach i słabych cliffhangerach. Jest bardzo stonowana, skupia się na rozwoju interesujących postaci, nie jest ugładzona i nie stara się uszczęśliwiać widza na siłę. Chłodne, kliniczne i jasne obrazy, które pokazuje Soderbergh nie ustępują niczym pełnoprawnym filmowym produkcjom.
Kadry z serialu "The Knick"
Dlaczego więc powstał serial, który jakością mógłby zawstydzic niemałą grupę kinowych produkcji? Pomimo anagżującej atmosfery, oglądanie 10 sennych odcinków może męczyć lub paradoksalnie nie sprawiać żadnej przyjemności, a - jak wspominaliśmy na blogu przed paroma tygodniami - o tę przyjemność właśnie chodzi. Produkcje takie jak "The Knick, "Gra o tron", "Rodzina Borgiów", "Breaking Bad" czy "Sherlock" starają się ulepszyć telewizję, pozwalając na nią spojrzeć z perspektywy innej niż wieczorne wiadomości i "Kevin sam w domu" (emitowanego w KAŻDE święta Bożego Narodzenia). Sam fakt chęci producentów do urozmaicenia ramówki i wyciągania ręki do innego widza bez waloryzacji swoich tworów, świadczy, że telewizja, jako medium, dalej się rozwija i stara się sprostać kolejnym wymogom społeczeństwa.
Quality TV to także pośrednio element popkultury - choćby dzięki szalonej oglądalności produkcji HBO. Najnowszą z nich jest bijąca wszelkie rekordy "Gry o tron" z obsadą pełną hollywoodzkich gwiazd, wspaniałym uniwersum i muzyką od ucznia sławnego Hansa Zimmera - Ramina Djawadiego. Wydawałoby się, że to już wystarczy, by uczynić serial tematem dyskusji. Tak w gruncie rzeczy nie jest. Zabiegi stosowane przez autora literackiego pierwowzoru George'a R.R Martina (masowe uśmiercanie kolejnych postaci, liczne  sceny erotyki i przemocy, pamiętne cytaty) umiejscowiły w kulturze książki i serial jako fenomen sam w sobie, stający się tematem dyskusji, parodii, krytyki np. poprzez internetowe memy czy obecność w kreskówkach takich jak "South Park". Serial, w tak niezależnej formie, zdobył widzów i popularność nie tylko przez sam poziom relegalizacji i fabułę, ale również poprzez zabiegi, które twórcy mogli zastosować w produkcji, bez potrzeby ograniczania wyobraźni restrykcjami masowej telewizji.

               
O tym, czym będzie quality TV w przyszłości, możemy tylko mniemać. Dotychczasowe efekty starań producentów mające na celu zróżnicowanie repertuaru na tle innych stacji skłaniają jednak do pozytywnych prognoz. Należy zaznaczyć, że podwyższanie standardów, jak i wiara w widza, który jest w stanie czerpać radość z rodzajów programów o rożnym poziomie realizacji, może przy nierozsądnej polityce spowodować upadek marki. Nadmiar ambicji i wymuszone przebijanie samej siebie to ostatecznie utrata lat ciężkiej pracy nad budowaniem aury wyjątkowości oraz - przede wszystkim - widza, który już nie zechce dowiedzieć się "co będzie w następnym odcinku".

       

Autor:
Jan Szafraniec

Korekta:
Weronika Fudała

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz